Pierwsze próby W15

Pierwsze próby pieca na żywej kawie mamy za sobą, ale też przed sobą. Maszyna jest zupełnie inna w sensie sterowania niż nasza poczciwa L5. Te pierwsze próby wzbudziły moim zdaniem trochę przesadzone i niezdrowe opory niektórych sąsiadów. Jest mi z tego powodu co najmniej przykro i smutno. Trudno bowiem pracować głową nad charakterem maszyny i procesu palenia, gdy źli ludzie dobijają się do drzwi.

Jest mi smutno dlatego, że znamy szereg palarni, równie małych jak nasz projekt, a zlokalizowanych w centrach dużych i małych miast. Przykładem niech będzie Coffee Collective na typowej mieszkalnej ulicy Kopenhagi. Gdy szukaliśmy tego miejsca dwa lata temu, kierowaliśmy się nosem. Doprawdy, sąsiedzi nie utyskują z powodu zapachów, których mają pod dostatkiem, bo tuż obok produkuje się ciastka, a nieco dalej otwarte są różne restauracje.

Innym przykładem niech będzie miasto Stendal w Niemczech. Identyczny jak nasz, sklepowy piec stoi w zabytkowym wnętrzu w centrum miasta. Nie ma tu żadnych systemów eliminujących zapach. Zapach palonej kawy jest tu powodem do dumy i do wyróżnienia tej części miasta. Oto jak wygląda ta palarnia:

Najwyraźniej mieszkańcy niemieckiego Stendal są znacznie bardziej uprzejmi i wyrozumiali niż letnicy z wielkich polskich miast rezydujący wokół nas latem. Jest to przykre, jest to brak empatii, nienawiść do jakiejkolwiek działalności wokół. A wokół mamy przecież port handlowy, ulice pełne restauracji i barów emitujących non-stop bardziej przykre aczkolwiek swojskie zapachy.

Dziś specjalnie wyszedłem poza nasze mury, przyjrzeć się uważniej wylotowi komina. Był piękny, słoneczny dzień. Na kapturze osłaniającym komin z góry stała mewa. Stała tam cały czas, nawet przez minutę-dwie, gdy nieco bardziej intensywna chmurka dymu ją otoczyła. Wokół rozprzestrzenił się specyficzny, dość intensywny zapach. Okres wzmożonego wydzielania dymu po 1-szym cracku i ostatnia faza trwały najwyżej minutę. Zapach, dość słodki, ulotnił się tak szybko jak się pojawił. W czym więc problem? Czyżby ta mewa była bardziej wyrozumiała niż sąsiedzi? Znacznie gorsze substancje wdychają, jadąc godzinami samochodem ruchliwą drogą. Czymże wobec takiego drogowego, toksycznego dymu jest parę minut zapachu prażącej się kawy?

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Patrząc na tę mewę stojącą na „chińskim” kapeluszu wieńczącym komin, przyszła mi do głowy idea, jak się później okazało słuszna. Pisał o niej Terry Davis. Wydaje mi się, że zadaszenie komina, zamontowane zgodnie z przyjętą normą przez firmę nas obsługującą, jest przyczyną niepotrzebnego „burzenia się”, „kotłowania” i cofania się spalin. Usuniemy ten daszek i prawdopodobnie cały strumień z komina bez przeszkód wzbije się w górę, nie dotykając szanownych sąsiadów. Mało kto zdaje sobie sprawę z wpływu komina, a w zasadzie jego końcówki na rozpraszanie się spalin, a tym bardziej na pracę maszyny. Wkrótce zatem będziemy mieli bezstratny komin i mam nadzieję, że poprawi to atmosferę wokół…

Komentarze

Pierwsze próby W15 — 3 komentarze

  1. Andrzeju, a co z opadami (deszcz/śnieg)? Będziesz miał zawilgocony komin. A jeżeli drzewa/liście w okolicy to…. Nie lepiej pomyśleć o nasadzie na komin jak to określają – samonastawnej? Czyli obracającej się zgodnie z kierunkiem wiatru i wypuszczająca Wasze „dymki” wraz z wiatrem.

    • Na razie wolę pozbyć się kapelusza. Wg wspomnianego przeze mnie Terry’ego Davisa, popularyzatora technicznych stron tej „palącej” działalności, kapelusz tłumi swobodny wyrzut spalin, co ma wpływ zarówno na sąsiadów i na jakość procesu palenia. Przeglądałem już wcześniej jego artykuł o kominach, ale dopiero teraz zrozumiałem go bardzo bardzo :). W przyszłości postaram się zamontować specjalną rurę o nieco większej średnicy, która byłaby przedłużeniem komina, a jednocześnie „zbierałaby” deszczówkę. W ten sposób woda pozostałaby na zewnątrz komina. Gdyby coś się dostało do środka, to na dnie komina mamy odpływ do kanalizacji.

  2. No u nas ludzie już tacy są, że w zasadzie im to pewnie nie przeszkadza ale muszą się do czegoś doczepić. Za to jak jeden z drugim pali jakimiś plastikami albo innym syfem w piecu, to wtedy jest jak najbardziej ok – cóż taka już nasza spaczona przez PRL mentalność niestety.